Uwielbiamy udzielać rad innym, zapominając przy tym, żeby wpierw się spytać, ustalić, czy ten, komu chcemy udzielić rady w ogóle jej potrzebuje, lub żeby chociaż sprawdzić czy to, z czym się mierzy w danej chwili jest w ogóle w jakikolwiek zbieżne z naszym własnymi doświadczeniami z przeszłości, z sytuacjami, z których sami wyszliśmy obronną ręką.
Niby dobry odruch - chcieć podać komuś pomocną dłoń, niby empatyczny gest, a jednak warto siebie zapytać czy nie jest tak, że pcha mnie do udzielenia rady, bo akurat to ja chcę zrealizować swoją wewnętrzną potrzebę czucia się użytecznym, pomocnym, albo szczęśliwszym, bo myślę, że pomagam komuś znaleźć wyjście z trudnej sytuacji, że coś wiem, że coś jest dla mnie przejrzyste.
Tak, to dobre pytanie. Czyja to potrzeba i czy mój rozmówca oczekuje ode mnie tego, co chcę mu dać, czy może oczekuje zwykłego zrozumienia, potrzebuje tylko chwili na oddech, wygadanie się.
Nie damy innym tego, czego sami nie jesteśmy w stanie sobie dać - np. uwagi i ciepła.
Dlaczego częściej patrzmy w siebie i… pomilczmy, dajmy innym mówić.