Dzisiaj świętujemy rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości po 123 latach zaborów w 1918 roku i tak sobie myślę na ile świętujemy tę rocznicę sami sobie w sobie przyjmując postawę niepodległą, a na ile podległą?
Niepodległość, czyli "niezależność państwa od formalnego i nieformalnego wpływu innych jednostek politycznych" za wikipedią?
A na planie osobistym? Czym byłaby taka niepodległość? Niezależność od wpływu innych osób? Czy to jest to samo, co wolność?
Nie, nie ma wolności bez odpowiedzialności. Niepodległość państwa uzyskana 11 listopada 1918 roku oznaczała nie tylko niezależność od zewnętrznych wpływów politycznych od tej daty, ale także konieczność ponownego przejęcia odpowiedzialności za sprawy państwowe przez jego nowych włodarzy.
I podobnie wracając do pojedynczego człowieka i jego wyborów. Niezależność to nie jakieś puste hasło, ani żaden upragniony stan, który nie wiąże się z żadnymi konsekwencjami, tylko zobowiązanie.
Myślę sobie o tym dlatego, że niektórzy w ten dzień pokrzykują, że to i owo jest złe, że państwo nie należy do "jemu podobnych", tylko do zdrajców, albo dwulicowców, do "innych".
Zamiast przed wydaniem podobnego okrzyku z piersi się w nią uderzyć i zapytać wpierw - "co ja mam do zaoferowania?" prócz pustej i nierzadko brutalnej energii, która szuka skumulowania w jednym niejasnym punkcie o nazwie "ci inni - gorsi".
Łatwo krzyczeć, trudniej budować i brać odpowiedzialność za efekty swoich działań. Trudniej twórczo kierować energię, ale tak trzeba.
Na niepodległość pracuje się długo i jej odzyskanie jest efektem ciężkiej pracy i poświęceń. Podległość to nie tylko stan, w którym ktoś silniejszy coś nam narzuca, ale istnieje też podległość wewnętrzna, czyli stan, gdy słowa wyprzedzają jakiekolwiek czyny.
To podległość złości.